Dzis chyba udalo nam odespac wszystkie zaleglosci oraz przestawic organizm na nowa strefe czasowa. Efektem byly kosmicznie zdziwione miny Chinczykow, gdy ze stoickim spokojem rozpoczelismy sniadanie o 14.00 czasu lokalnego.
Udalo nam sie tez ustalic dalszy plan dzialania - jutro udajemy sie do Indonezji (Kalimantan) - o ile uda sie zlapac autobus.
Popoludnie spedzilismy wloczac sie po zakamarkach centrum miasta. Zwiedzilismy wiekszosc sklepikow z przedmiotami wiadomego i niewiadomego przeznaczenia, w jednym z nich sprzedawali nawet mikrofony (shure PG58)! W miedzyczasie przezylismy tropikalna burze, ktora spowodowala zamkniecie prawie wszystkich sklepików i wymiotla ludzi do domow.
Zorientowalismy sie tez (na ile sie dalo) w kwestii autobusow do Pontianaku i po pysznej (i jak zwykle eksperymentalnej kolacji - 2 dania plus napoje 10MYR) ruszylismy w kierunku domu. Po drodze trafiliśmy na lokalne Chinatown, gdzie akurat odbywala sie czesc china-festiwalu. Drogę niespodziewanie zagrodziły nam czarne stoliki przybrane w czerwone obrusy i wielkie michy z ciekawie wyglądajacym china-jedzonkiem. Niestety nikt nas nie zaprosil do stolu wiec karmilismy sie czescia artystyczna... Z jednej strony ulicy urzadzili estrade, z drugiej posadzili kapele. Oba zespoly rozpoczynaly wlasnie proby dzwieku, a my znalezlismy sie w srodku tego kociokwiku (instrumeny orientalne brzmia dosc "orientalnie"). Do tego ktos wzial sobie do serca informacje iz azjatyckie skrzypce sa cichym instrumentem i najbardziej je naglosnil. Piskliwy jazgot "pieszczacy" uszy uswiadomil nam dlaczego w naturalnych warunkach instrument ten jest cichy... ;) Mozna to porownac do pojedynku DJa Disco-Polo i ostro wstawionej kapeli goralskiej w jednym pomieszczeniu. Czekajac na wystep sprobowalismy chinskich napitkow (herbata miodowa 1,6MYR oraz herbata-z-mlekiem-i-czyms-specjalnym 2,2MYR). Proba zrobila jednak na nas wystarczajace wrazenie by udac sie do hotelu zanim rozpoczela sie wlasciwa czesc koncertu.