Sniadanie okazuje sie byc najlepszym z dotychczas serwowanych w ramach noclegow. Tzn. nie jest to tost z dzemem, a prawdziwy Nasi Goreng mit Jajko:) (ryz smazony z jajkiem). Do zestawu jest jeszcze do wyboru herbata, woda mineralna i kawa. Anita juz sie cieszy na sama mysl o kawie, ale kelner szybko studzi jej zapal, oznajmiajac: "coffee is free, but milk You must pay, hehehe". Wybieramy wiec wode i herbate. Na sali wzbudzamy lekka sensacje, tym bardziej, ze oprocz Anity i kelnerek nie ma tam zadnej kobiety. Mezczyzni wygladaja jak przepici kowboje w saloonie, kazdy z faja w zebach - ale ostatecznie kazdy sie do nas usmiecha.
W planach mamy plazowanie przez najblizsze pare dni (w koncu jestesmy na wakacjach). Zasiegnelismy informacji w recepcji i polecono nam dwa miejsca: Sinka Island oraz Pasir Panjang (okolice Singkawang, 140km od Pontianaku). W biurze turystycznym obok z pewnoscia beda choc troche mowic po angielsku, wiec smialo wchodzimy. No tak prosto jednak nie jest. Biuro wyglada typowo jak tutejszy biznes. Jakby tu prawie nikt nie zagladal, ale obslugi chyba z 5 osob (z czego poki co 3 sa nieobecne). Mimo wewnetrznych oporow pana z obslugi udaje nam sie wyciagnac z niego troche informacji, stosujac zasade: mowie powoli, bo wiem, ze powoli rozumiesz. W miedzyczasie wraca inna pani, ktora zdaje sie duzo lepiej nas rozumiec, ale ona nie ulatwia nam zadania. Postawila sobie za cel zmuszenie goscia do mowienia po angielsku i glosno zacheca go do kontaktu z nami mowiac do niego cos na ksztalt: "przeciez potrafisz!". W zasadzie dochodzimy do porozumienia. Prom do Surabaya ma kosztowac 560000 za 2os. To dobra cena, na stronie internetowej podaja 520000, wiec decydujemy sie kupic go tutaj, gdyz nie wiemy do konca gdzie szukac biura linii promowych. Wrocimy tu pozniej, bo trzeba wyplacic wiecej kasy. Wychodzimy jeszcze troche powloczyc sie po okolicznych uliczkach i trafiamy (chociaz tutaj chyba ciezko nietrafic) na bazar! Ale jaki... Tutaj nie ma zadnych straganow dla turystow, az dziwnie sie czujemy, gdyz to my tu jestesmy atrakcja i kazdy nas pozdrawia. Kupujemy trzy chustki i plastikowe pudelko na muszle (razem ok 29.000). Mamy tez za soba poczatki nauki indonezyjskiego. I calkiem niezle nam idzie gdyz okazuje sie, ze przynajmniej podstawowe rzeczy sa latwe do wymowienia. Wiemy juz jak jest "tysiac" i dokladamy do tego odpowiednie przedrostki ku dzikiej uciesze sprzedawcow. Wracamy do biura turystycznego (tym razem nie ma pana, a jest ta pani co nas lepiej rozumie, wiec troche nas to uspokaja). Prosimy o rezerwacje biletow na prom. I znowu niespodzianka - 370000 za dwojke. To ulatwia nam podjecie decyzji, a pani dokonuje zdalnej rezerwacji czyli wsadza gonca na skuter i kaze mu jechac po bilety :). Mamy sie zglosic za godzine.
Wracamy do blizszych planow czyli dojazd do Sinka Island. Probujemy zarezerwowac zbiorowe taksi w recepcji hotelu. Znowu musimy zmierzyc sie z wyzwaniem. Recepcjonista wyglada jakby byl spity jasminowa herbatka i sprawia wrazenie jakby nawet po indonezyjsku nie do konca ogarnial temat. Ale jest bardzo sympatyczny i sprawa powoli toczy sie do przodu. Powiem tak, jesli lokalsowi zamowienie taksowki zajmuje tyle czasu, to gdybym ja zamawial to chyba za miesiac bysmy nie dojechali. Tak czy siak: sukces! 70000 za os/150km, brzmi niezle. Jestesmy mu strasznie wdzieczni za zalatwienie sprawy.
Wiadomosc z ostatniej chwili: pakujemy sie, a tu nagle dzwoni telefon (hotelowy). "???" tak wygladaja nasze miny, ale Krzys rozochocony swoja znajomoscia tutejszego jezyka rusza do akcji. Oczy wylaza nam z orbit, kiedy w sluchawce odzywa sie pani z biura turystycznego i po angielsku oznajmia, ze bilety sa gotowe. Wow... to sie nazywa obsluga klienta... Sami nas odnalezli :) Po chwili dzwonia jeszcze raz, z przeprosinami, gdyz cena jednak jest wyzsza, ale maja nadzieje, ze to nie jest wielki problem. Jakos przezyjemy.
Taksowka to tzw. shared taxi czyli zbieraja chetnych do przejazdu na danej trasie tylko, ze odbieraja Cie prosto z domu/hotelu. Fajna rzecz, ale jak sie komus nie spieszy. Nam odebranie pasazerow i wyjazd z miasta zajmuje ponad godzine :) Jak sie jechalo? Obejrzyjcie filmiki, wrazenia mocne, chyba, ze ktos wierzy w Allaha.
Szybko nawiazujemy kontakt z tubylcami, chociaz troche przeszkadza nam nasza (jeszcze) ograniczona znajomosc Bahsa Indonesia. Ale szybko sie uczymy i podroz mija sprawnie (w rzeczywistosci jest to ok 4 godzin z obowiazkowa przerwa na sniadanie/obiad).
Kierowca upewnia sie, ze na pewno chcemy byc wysadzeni w Pasir Panjang (chcemy) i tam nas zostawia. Spimy w najlepszym jak dotychczas hotelu, w ktorym brakuje jedynie cieplej wody (jest eurokibelek!). Maja tu internet, wiec wszystkie przeszkody jezykowe pokonujemy przy pomocy tajnej broni: Google Translate :). Jest jeszcze jasno, wiec idziemy sprawdzic co w trawie piszczy. W trawie piszczy nic. W zasadzie nie ma tu trawy. Z rzeczy, ktorych tu jeszcze nie ma, to nie ma turystów, nie ma co zjesc. Tzn. widac ze jest tu poza-sezonem i do tego poza-weekendem. Ma to swoj urok. Plaza jest gladziutka jak pupcia niemowlaczka, choc poza tym nie ma tu specjalnych atrakcji.