Sukces numer jeden! Udalo nam sie wstac o 6.30, zeby zdazyc na autobus o 7.30, ktory mial nas zabrac do Centrum Orangutana. Sukces numer dwa jest taki, ze nawet udalo nam sie nawet zjesc sniadanie. Przed wyjsciem z hostelu rzucilo mi sie w oczy jedno zdanie, ktore stanie sie mottem dnia: autobusy nie jezdza punktualnie i wg rozkladow. Cos w tym jest, bo oczywiscie naszego busa nie ma. Tzn podobno juz odjechal (cos jakby odwrotnosc PKP). Pani w kasie informuje nas, ze jezdzi tam inny autobus (nr 13) i startuje o 8.00. Cale szczescie przedklada sie to na sukces nr 3. Udaje nam sie zjesc kolejne sniadanie (Mee Kolok Ayam - czyli makaron-gotowany-kurczak / 3,5MYR) i nawet kupic druga porcje na wynos. Nawet rosol dostalismy w worku na wynos (foto). Pierwsza klasa :)
Autobus nr K13 odjezdza o czasie. Tu kolejne zaskoczenie (jako, ze oboje pracujemy z naglosnieniem) - podkladowy system audio! Widac, ze kierowca dba o muzyczny komfort pasażerów - zainstalowany jest w srodku glosnik od wiezy HiFi. Co wiecej - widac, ze muzyka to wazna sfera zycia kierowcy, gdyz glosnik zajmuje w autobusie centralne miejsce (patrz foto). Po ok. 40 min docieramy na miejsce (koszt autobusu to 3 MYR) i "milutka" niespodziewanka. Zapowiadany wstęp po 3MYR juz wynosi 10MYR (chyba, ze jest sie niepelnoletnim malajczykiem to wtedy 3, a jak duzym malajczykiem to 5). Czyli ewidentne krojenie w swietle prawa unijnego, ktore zabrania takiego "rownouprawnienia rasowo-plciowego".
No nic, wg ksiazki to i tak najmniej turystyczne z tych orangutanich miejsc (i najtansze) wiec nie marudzimy i wchodzimy. Czeka na nas spacer ciut ponad kilometr do kwatery glownej. Na miejscu czai sie juz sporo ludzi (ze 30) i nawet jest juz malpa :). Orangutan nie dosc, ze nic sobie nie robi z ludzi to jeszcze probuje rozbroic jakas maszyne i gmera przy srubkach.
Udajemy sie na miejsce karmienia, dolacza do nas jeszcze 20os wycieczka malych malajczykow (ci pewnie weszli za 3myr). Na platformie czaja sie juz 2 malpki i smialo sobie jedza, a ludzie sie patrza i robia zdjecia (my tez). Trzeba przyznac, ze jest dyscyplina w malajskim narodzie i nawet dzieci praktycznie nic nie mowia (halas moze rozzloscic orangutany). Po ok 30min ludzie sie zawijaja, gdyz przy kwaterze glownej jest orangutanica z oragutaniatkiem. Faktycznie: sa.
Chwile sie przygladamy, lazimy tu i tam i wracamy do drogi bo o 10.30 ma byc powrotny autobus. Wniosek: ogolnie bez jakichs rewelacji. jak ktos pierwszy raz widzi i jest w lesie tropikalnym to OK. Ale drugi raz raczej chyba nie ma sensu zagladac.
No i czas na motto dnia. Autobusu oczywiscie nie ma. Czeka z nami jeszcze 4 travelersow. Robi sie goraco, ale nic sobie z tego nie robimy bo o 11.15 ma byc kolejny. O 11.30 pytamy w budce obok jak to jest z tymi autobusami. oczywiscie mialy byc, ale ich nie ma i nikt nie wie dlaczego. Okazuje sie, ze mamy w Malezji mnostwo znajomych. Co trzeci skuterzysta nam macha, a dzieci w szkolnych autobusach nawet do nas krzycza. Zaskakujace jak na azjatycki kraj jest to, ze nic nie zatrzymuje sie samo z siebie (chyba malajowie nie sa zbyt narzucajacy sie i nie chce sobie dorobic). Mozemy czekac jeszcze 2,5h (i sie ugotowac) albo lapac minibusa. Wysylamy Anite na droge i od razu sa efekty. Duzy busik po 5MYR za os.do centrum (ok 18km). Bierzemy bo sie juz przypieklismy.
W kuching eksperyment kulinarny czyli wchodzimy do knajpy i zamawiam "cos". Ciezko powtorzyc. No, ale skoro azjatyckie to musi byc dobre. I prosze. Zupa z krewetek. No to ladnie. Nie lubimy krewetek. Zjesc trzeba, i prosze. Nawet smaczne (i dosc pikantne). Ogolnie 3,5/5 czyli jadalne dosc :). Po obiadku jeszcze zakupy i drzemka.
Z drzemki budzimy sie wieczorem dosc wyglodniali. A tu mila niespodzianka (dla Krzysia) - obiad(kolacja?) sama przypełzła. Na ścianie znajduje sie dorodny okaz jaszczura. Po dluzszej obserwacji i uznaniu dla szybkosci z jaka Godzilla przemieszcza sie po scianach i suficie decydujemy sie na spozycie czegos chociazy wstepnie przetworzonego i mniej mobilnego. Jaszczur zostaje sam a my udajemy sie do naszej ulubionej budki z hamburgerami (kolacja Anity) i do lokalnej knajpki na kolejne tego dnia cos (kolacja Krzysia).