Korzystajac z naszych rozbudowanych (Google Translate) rozmowek zamawiamy transport do Pontianaku. Wydaje nam sie, ze nasze komunikaty po indonezyjsku sa strasznie proste, ale pani w recepcji i tak ma jakies watpliwosci. W koncu dochodzimy, ze pyta nas z jakiej firmy ma byc taksowka... :)
Po raz kolejny nas dziwi, ze cos tu sie dzieje przed czasem (gdyz z reguly nalezaloby sie spodziewac raczej odwrotnej tendencji). Taksowka przyjezdza 45 min wczesniej :) Strasznie terminowi. Kierowca slucha niezlej muzy (same amerykanskie ballady) wiec niszczymy system i spiewamy na glos w aucie. Mamy nadzieje, ze nas nie wyrzuca. Ale jakos daja rade (to chyba glownie dzieki Anicie, ladnie spiewa).
Dziwne tez, bo nie ma przerwy na obiado-sniadanie?
Pod sam koniec zaczyna sie ulewa jakich jeszcze tu nie bylo. Miejscowi gromadza sie pod daszkami porzucajac skutery gdzie popadnie. Mijamy galezie ktore pospadaly na drogi, ktos gdzies podnosi skuter po upadku i zbiera zakupy. Co odwazniejsi dalej jade, reka oslaniajac oczy od deszczu (oczywiscie sporo z nich bez swiatel). Nasz kierowca widac, ze zaprawiony w bojach. Wyprzedzamy ostro gdzie popadnie mimo, ze droga jest pelna zagubionych w strugach wody rowerzystow i skuterzystow, a czasem nawet pieszych...
Cale szczescie przestaje padac jak dojezdzamy na miejsce. Postanawiamy poeksperymentowac z hotelem, w mysl zasady, ze nic nie bedzie gorsze od poprzedniego. Krzys podchodzi do tematu troche sceptycznie, ale Hotel Sentral jest jakby nie z tej bajki. Ceny takie jak w Khatulistiwa, ale wyglada prawie jak europejski. Dwojka standard 160000/pok, deluxe 220000. Z racji, ze mamy przed soba dwie noce na promie w watpliwych warunkach klasy ekonomicznej - bierzemy deluxe. Jest grubo. Duzy pokoj, z oknem, AC, internetem, calkiem spora liczba mebli (3 krzesla, stol, szafka, szafka, regal, szafa, szafka nocna). Na tym nie konczy sie lista atrakcji. Lazienka. Zyjemy w przekonaniu, ze takiej jak tu w tej cenie nie zobaczymy do konca pobytu. Uwaga, uwaga (werble): WANNA! i do tego eurobkibel, kafle i ciepla woda(!) i normalny zlew. A, i jeszcze wisienka na torcie: wielkie lustro. Efektem jest duze pranie nas i odziezy bo sa warunki :) Nawet w recepcji prawie mowia po angielsku! No i sniadanie w cenie. Dobra. Koniec jarania sie, to tylko hotel :)
Wieczorkiem sobie chodzimy o ogladamy, a takze jemy makaronik. Z ciekawosci odwiedzamy islamskie KFC. Panie obsluguja w chustkach i to nadaje miejscu fajny klimat, ale mogliby je wyslac na Rynek, zeby zobaczyly co to znaczy sprawna obsluga. Raczej sie tu nikomu nie spieszy, wiec 3 osobowa kolejka w ogole sie nie zmniejsza. Widac tez oznaki orientalne, czyli zestawy mozna kupic z ryzem, a nie tylko z frytkami. Jednak makaronik na ulicy jest lepszy.