Poranek zdecydowanie nie jest jak w reklamie kawy Jacobs (jesli ktos nie jest na czasie to podpowiem, ze nie jest to "najmilsza chwila poranka"). Nie dosc, ze przychodzi za wczesnie, to wszedzie czai sie zlo. Chyba nalezy zaczac od lepszej strony czyli kulinariow. Nie musimy chyba pisac, ze w bilecie jest zawarte pozywienie? (Tak, tak!). Ale oczywistym jest rowniez to, ze kazdy posilek sklada sie ze styropianu (czyli ryzu, jak go pieszczotliwie nazywa Krzys) oraz czegos kolorowego. Niekoniecznie jadalnego. Pierwszy posilek spowodowal u Krzysia blokade metabolizmu. Okreslil to rowniez jako jedzenie godne Prezydenta Bola-Komorowskiego (z ktorego mial juz okazje korzystac i nie bylo to mile przezycie). Dobrze, ze mielismy zapas wlasnego picia.
Kible. To bedzie osobna historia. Tak jak czytalismy wczesniej, korzystanie z nich jest mozliwie znosne przez pierwsze kilka godzin. Pozniej robi sie dramatyczniej i bardziej emocjonujaco. Szkoda, ze nie bylo sztormu, bo dopiero byloby ekscytujaco. Dziura w "ziemii" (czyli w statku) jest obudowana metalem i ma smieszny lejek - wyglada jak teleport w filmie Startrek (i chyba rowniez przenosi do lepszego swiata). Anita decyduje sie nawet skorzystac z prysznica (tak tak, jest tu prysznic!). Krzys zdecydowanie odmawia tej watpliwej przyjemnosci. Poniewaz metabolizm po ujrzeniu posilkow znacznie zwolnil, wiec ograniczamy wizyty w kiblu do minimum. Ale kiedys trzeba. Po 30h Krzys idzie jednak siku. Grzecznie czeka w kolejce (czeka jedna pani, a druga kabina zajeta). Nagle wchodzi jakis zolty dziadek i staje obok kolejki, po czym jawnie sie wcina i dobija do zajetej kabiny. Odglos z wewnatrz (wzmacniany przez lejek) jednoznacznie mowi, ze ma spadac na drzewo. Wiec dziadek ogarnia sie i czeka. Wchodzi pani, po czym ja. Spedzam tam moze z 20 dlugich sekund i znowu slysze, ze zolty dziadek sie dobija, ale ten sam glos mowi, ze jeszcze nie czas. Wychodze zadowolony, ze dziadek tez dozna ulgi, ale moje zdziwienie nie ma granic gdy widze dziadka z usmiechem lejacego w rogu pomieszczenia pod zlew :). W sumie... Chyba go przycisnelo, ale mogl poprosic...
Sasiedzi niedoli. Z tego mozna by stworzyc 20 tomowa sage... w skrocie mamy dookola pelen przekroj indonezyjskiego spoleczenstwa. Od totalnej wiejskiej, mocno wierzacej ludnosci w tradycyjnych strojach (nasz ulubieniec - poszukiwacz absolutu, pijacz herbaty jasminowej) do indonezyjskich hipsterow wlacznie (zel na wlosach roznego koloru, spodnie tak obcisle ze zaden europejczyk nie wcisnal by w ich nogawke reki). Wisienka na torcie jest mala indonezyjka. Wiek okolo lat 2. Posiadaczka niezwykle urodziwej mamy wygladajacej na lat 14 (jej tata zapewnia ze ma 24) i wyjatkowo jak na indonezyjczyka urodziwego taty (wzrost ponad 1,50m ;)). Nie wiemy co z dziadkami ale mala musiala po nich odziedziczyc urode, a wlasciwie jej brak. Nawet usmiechnieta wygladaa nie specjalnie zachecajaco... niestety nie raczyla tym usmiechem obdarzac otoczenie dluzej niz 15 min w ciagu calego rejsu. Pozostaly czas spedzila na spaniu (ufff) i darciu nieeleganckiej japy. Gdy tracila sily zaczymala stekac, pojekiwac, prychac i kaszlec a po tym krotkim odpoczynku uruchamiala syrene od nowa. Cecha charakterystyczna? Jedyna reakcja na uciszajace zabiegi rodzicow byly glosniejsze wrzaski. Majac juz za soba ten wspanialy rejs przesylamy mlodym rodzicom gorace (jak indonezyjskie slonce) wyrazy wspolczucia... ;P :D
Klimat w kabinie robi sie nie-do-wytrzymania, wiec przenosimy sie na poklad i choc jest tam rownie goraco, to spedzamy tam czas az to zachodu slonca i widac gdzie plyniemy (czyli od morza do morza). Wieczorem pakujemy sie na dol :(. Za oknem nieprzerwanie wyswietlaja filmy o morzu. "Fala za fala", "fala goni fale" czy "fala wsrod fal" to tylko niektore pozycje, ktore mamy okazje obejrzec. Monotonie przerywa wieczorny teleturniej "Jedna fala z dziesieciu" i thriller "Zabojcza fala 3". Generalnie czujemy sie jak "tanczacy z falami". Zasypiajac zyjemy nadzieja, ze juz tylko do jutra rana (docelowo mamy byc w Surabaya ok 9 rano).