Szybko orientujemy sie , ze zblizamy sie do Wegier. Gorki na Slowacji sie koncza, a to oznaka, ze za chwile Madziaroszakjezyk nas przywita. Robi sie juz kompletnie ciemno jak przekraczamy granice, my jednak pelni radosci suniemy w strone Miskolca liczac, ze znajdziemy jakis kemping. GPS nas kieruje w okolice goracych zrodel. W miedzyczasie wyplacamy z bankomatu tyle ile trzeba (10000 forintoszów). Na miejscu kempingu okazuje sie byc nic i do tego stromo pod gorke. Cisniemy wiec na jedynce, az dojezdamy gdzies gdzie sa wegierskie domki. Chwile po nas zatrzymuje sie jakis wegier (chyba tam mieszka). Szwagier idzie go wypytac o kemping. Zupelnie bez sensu rozmawia z nim po angielsku/wlosku/niemiecku. Wegier i tak nic nie kuma i szelesci po swojemu. Ale cale szczescie slowo kemping jest mu zrozumiale, a na dodatek okazuje sie byc wegierskosz-geodetosz, wiec efektem tej konwersacjosz staje sie taka oto maposz (patrz zdjecia). Z nia na pewno trafimy!! Zjezdzamy na dol szukac miejsca do spania. Oczywiscie nie znajdujemy. Tzn znajdujemy, ale chyba źamkniete. Jezdzimy wiec po okolicznych uliczkach w poszukiwaniu kwatery, ktora szybko znajdujemy (opis po polsku "noclegi"). To oczywiscie zmylka, bo polsku nikt tu nie mowi, ale my-ze-szwagrem swietnie radzimy sobie po wegiersku. "Potrzebujemosz noclegosz, trzy osobosz. Ile forintosz?" Kosztuje to nas dokladnie 10000 forintosz za wszystkich, a akurat tyle mamy, wiec zostajemy i kladziemy sie spac.