Po pobudce o 7 rano, pełni zapału i torzios rudów ruszyliśmy do katakumb Istvana mechaniki w celu konwersji złamanego torzio na nówkę. No i znów: wy kawa, ja arbeiten. No i zabrał się do pracy. My w tym czasie zjedliśmy śniadanie i odespaliśmy jeszcze trochę. I wtedy wydarzyło się to: Istvan mechaniki przyszedł i ogłosił ein problem. Otóż jakaśtam część, w którą wchodzi torzio jest zardzewiała (nie wiadomo co z tego, bo i tak się jej nie wymienia), coś tam cośtam. Po konsultacji z zaprzyjaźnionym mechanikiem z Polski okazało się, że złamane torzio należy przeciąć, wybić młotkiem i wsadzić nowe. Proste, o ile zna się węgierski. Krzyś próbował więc wytłumaczyć to przydupasowi Istvana mechaniki w międzynarodowym języku słów i gestów z elementami węgierskiego: "to przecinasz - żżżiiiiiiii, tu walisz młotkiem - jeb jeb jeb, tu wsadzasz nowe, kerek". Ten patrzył tylko dziwnym wzrokiem, po czym powiedział coś w stylu "nem langos tokaj budapest direktor", po czym zrozumieliśmy, że on lepiej pójdzie poszukać Istvana mechaniki, który z kolei powiedział "nem, special servis", czyli, że nie umie tego naprawić. I tak oto Istvan mechaniki okazał się być zwykłym mirkiem (celowo z małej).
Po krótkiej naradzie kazaliśmy złożyć auto do kupy i podmienić je na inne, dostępne we Wrocławiu. I zaczęło się rozwiązywanie zagadki, bo klucz do nowego auta był w jednym mieszkaniu, dokumenty w drugim, klucz do pierwszego mieszkania miał pierwszy współlokator, który był w pracy i przekazał go koledze, który akurat miał tamtędy przejeżdżać, klucz do drugiego mieszkania miał tata, który miał się spotkać z kolegą pierwszego współlokatora i pobrać klucz, po czym wydobyć klucze i dokumenty do nowego auta nowopoznznemu koledze kolegi Kapitana Bomby, który zgodził się przybyć do Nowego Targu w celu podmienić auta (przy okazji spędzi sobie na Podhalu urlop, który sam mu się stworzył). Skoordynowanie tego wszystkiego na trzy telefony zajęło trochę czasu, ale udało się, ruszyliśmy więc sprawdzić, czy Polska jeszcze istnieje.