Poprzedni dzień schodzi nam na dojechaniu na poludniowo- zachodni kraniec Irlandii. Pierwszą fajną rzeczą, która nas spotyka to tajne celtyckie kręgi - tu dowiadujemy się sporo o turfie (patrz filmik). Trochę chłoniemy druidzkiej energii i przed zachodem zajeżdżamy na półwysep z wielką jakby-rakietą, która okazuje się być znakiem nawigacyjnym dla statków. Tu wieje tak, że urywa łeb. Ale widoki na zatokę i irlandzką korwetę są pięknie. No coś za coś. Głodni jednak jesteśmy, więc odpalamy kuchenkę i niszczymy jeden słoik z zupą pomidorową babci Toni :D Mimo, że jedzona widelcem to i tak niszczy system :D. Na ten czubek Irlandii niby niedaleko, ale zakrętów mnóstwo, wiec docieramy tam już bardzo późno i po ciemku biwakujemy w aucie licząc, że widoki rano nas zniszczą.