Geoblog.pl    masterofphysicalchemistry    Podróże    2012 - Malezja, Indonezja    Randayan Island
Zwiń mapę
2012
04
paź

Randayan Island

 
Indonezja
Indonezja, Randayan Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12532 km
 
Budzik dzwonil od 6. nam udalo sie zwlec 6.30. Wg planu od 7 mielismy czekac przy drodze na autobus. Do drogi z naszego hotelu jest jakies 10 min. Z plecakami 20 min. Krzys wykazuje sie niezwykla wspanialomyslnoscia i pakuje kosmetyczke zony do swojego plecaka. Dzieki czemu jego plecak jest teraz 2 razy ciezszy, ale moze uda nam sie czas przejecia skrócic do minut 15. Tak czy inaczej pakujemy sie sprawnie, decydujemy ze na sniadanie nie ma czasu ale jakis napój z hotelowego sklepiku mozemy nabyc. Niestety hotelowy sklepik nie jest jeszcze czynny wiec oddajemy klucze na recepcji i okolo 7 wyruszamy. Jak przewidywalismy 7.15 znajdujemy sie kolo glównej drogi, auta mkna w lewo i prawo ale przystanku nigdzie nie widac. Ogarnia nas lekki niepokoj...odprawa miala byc od 8 statek o 9... a do przebycia 10 km (oczywiscie w tempie borneanskim ;) nic to! Zaczepiamy siedzacych przy drodze tubylców na pytanie "SI bus?" machaja reka w (zdaje sie nam) dobrym kierunku. Ruszamy kawalek, ale przystanku dalej nie ma. Kolo sklepu zaczepiamy pania i uscislamy ze do SI jest 2km (???!!!) i ze mamy czekac na busa w tym miejscu gdzie wlasnie stoimy. Nie mijaja nawet 2 minuty gdy owa pani rzuca sie w strone drogi, krzyczac niezrozumiale - ale efekt jest. Kolo nas zatrzymuje sie mikrobusik/miniwan pozornie pelny. Po lekkim przepakowaniu (nasze plecaki jada przywiazane za autem) miescimy sie w srodku.

W aucie panuje iscie lokalny klimat, czyli oczywiscie jestesmy tematem dnia (albo i nawet miesiaca). Dziarska pani w srodku powtarza do nas "Bahsa Indonesia?" coraz glosniej myslac, ze im glosniej bedzie sie drzec, tym lepiej bedziemy mowic w ich narzeczu. Nie bedziemy :). Wazne, ze zmierzamy w dobrym kierunku. Wkrotce ladujemy na jakims cyplu z przystania, gdzie pelno lokalsow rozkminia zycie. Tutaj jestesmy sensacja na miare przyjazdu prezydenta, co wyraznie potwierdza, ze jeszcze zaden turysta stad nie odplywal. Najpierw kaza nam czekac, po czym nagle po jakichs 45 minutach laduja nas do innego auta z zamiarem przetransportowania nas w lepsze miejsce. Dobrze, ze przynajmniej oni wiedza, co dla nas dobre. Tym razem jedziemy do Teluk Sa(?). W aucie zdecydowanie rybi aromat zageszcza atmosfere. Poniewaz nie idzie sie dogadac, chociaz nam wydaje sie jasne, gdzie chcemy jechac (no i Randayan Island jest tu tylko jedna) - dajemy im nasza magiczna kartke z informacjami od goscia z security. To troche ulatwia sprawe. Kierowca po przeczytaniu kartki wie juz ile powinien z nas sciagnac kasy i proponuje, ze zalatwi lodz. Tak tez czyni. Oczywiscie dajemy sie zrobic w bambus, ale tylko trochê. Znaczy placimy wiecej niz lokalsi, ale tez nie tyle co w biurze turystycznym (bo na kartce jest napisana kwota 50000/os). Wiec powiedzmy, ze wilk syty i owca cala. Krzys ma nadzieje, ze nie skroili nas za bardzo. Lodki to zdecydowanie nie sa "speedboat". Raczej "Slowboat" i to w pelnym tego slowa znaczeniu. Sa to samorobne lodzie, ktorymi na pobliskie wyspy dostarcza sie wszystko, w tym skutery i zaprawe cementowa oraz cegly. No i swieza prase rowniez. W porcie ewidentnie wszyscy z nas ryja, ale co mozemy zrobic. Usmiechamy sie ladnie :). Wyplywamy z portu, a Krzys pomaga w pracy zalodze lodzi. Wynalazek o nazwie tlumik tu jeszcze nie dotarl. Silnik ryczy, a z rury wydechowej dobiera taki lomot, ze po godzinie wnetrznosci sa do gory nogami. Oplywamy kilka wysp, po drodze wyrzucajac towary oraz ludzi i na samym koncu docieramy do celu. Trzeba przyznac, ze nawet jesli cena za bilet jest lekko zawyzona to bylo warto. Podroz zajmuje az 2h, wiec nie czujemy sie juz tak skrojeni (pozniej dowiadujemy sie, ze cena lokalna to 25000/os). No i w gratisie, mozemy zobaczyc jak sobie radza tubylcy z zyciem na wyspach.

Nasz desant na wyspe zawstydzilby najbardziej elitarny oddzial Komando Fok. Lodz z rozpedem wbija sie w piasek, a my wyskakujemy z lodzi, z plecakami na glowach, ku zdziwieniu wszystkich zywych istot na wysepce. Trzeba przyznac, ze tu jest jak z bajki. Czysciutka woda, palmy, plaza, domki. Ale jak wiadomo bajki nie istnieja, a jak juz to zawsze jest w nich czarny charakter. Jest nim pan z security. Trzeba oplacic wstep do parku. No i sa dwie wiadomosci. Dobra i zla. Dobra jest taka, ze wstep to tylko 15000/os. Zla jest taka, ze na wyspie jest tylko jeden hotel i gosciowi chyba sie zera pomieszaly. 500000/noc. No chyba jednak nie zostaniemy. Probujemy negocjacji, ale nie ida w dobra strone. Zreszta cena i tak jest z kosmosu, a co gorsza wcale nie odzwierciedla jakosci (wszystko jest w budowie, i w tej cenie to w zasadzie tylko spanie na materacu, bez klimy/lazienki itd.). Krzys stwierdza, ze albo spimy na plazy, albo koles zmieknie. W koncu tez mu poiwinno zalezec zeby cos zarobic. Po krotkim spacerze wiemy juz, ze to naprawde jedyny hotel na wyspie. W miedzyczasie trafiamy na mloda pare z trojka fotografow, ktorzy przyplyneli tu na sesje zdjeciowa. Brawa za wytrwalosc! Nie dosc, ze tyle godzin w garniturze/sukni slubnej to jeszcze przytaszczyli gitare. Oczywiscie nie obeszlo sie bez wspolnych zdjec, gdyz ich tak samo dziwi nasz widok jak nas - ich. Cale szczescie jest tu cos jakby kuchnia polowa i nasz ulubiony Nasi Goreng. Zasiadamy z lokalsami i z trudem wymieniamy informacje. Bardzo mila gospodyni oznajmia, ze mozemy zostac na noc w jednej z altanek na plazy. I co gorsza, nie musimy za to placic. Mozemy tez skorzystac z prysznica (rondla) oraz toalety (dziury) - tez za darmo. Upewniamy sie na wszystkie mozliwe sposoby, czy aby na pewno i w duzo lepszych humorach (z planem zostania na noc) idziemy na spacer. Anita czyta ksiazke, Krzys radosnie pochrapuje :).

Wracamy do "centrum" ok. 15 i jeszcze raz upewniamy sie, czy mozemy zostac - TAK! Slonce lekko przygasa i idziemy sie pluskac. Woda jest cudowna i czujemy sie jak na rajskiej wyspie. Przy brzegu znajdujemy w wodzie wielkiego kraba (jak 3 piesci), ktory zazdrosnie pilnuje muszli. Prawdziwy skarb czeka ciut dalej. ok 50 metrow od brzegu zaczyna sie piekna czerwona rafa, mnostwo kolorowych ryb i jezowcow. Piknie :)

Wieczor spedzamy jedzac prawdziwie lokalne przysmaki - duzo roznych rybek do wyboru, suszonych, pieczonych itp, ostre sosy, fasolki no i ryz :). 2h gadamy i pokazujemy zdjecia z polski. Na sam koniec pani szykuje jeszcze jedna niespodzianke - wielka pleciona mate do spania w altance... Brak nam slow podzieki :)

Moscimy sie pod daszkiem, a szum fal nas usypia :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
masterofphysicalchemistry
Krzysiek Kucharczyk
zwiedził 20% świata (40 państw)
Zasoby: 287 wpisów287 18 komentarzy18 486 zdjęć486 15 plików multimedialnych15