Geoblog.pl    masterofphysicalchemistry    Podróże    2015 - Szeroko rozumiane Bałkany, czyli Węgry, Rumunia, Serbia, Kosowo, Czarnogóra, Bośnia i Węgry    Buda-Pest
Zwiń mapę
2015
01
sie

Buda-Pest

 
Węgry
Węgry, Budapest
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 614 km
 
Sobota - dzień Budapesztaszański. Budapeszt zaskoczył nas kilkukrotnie. Zaskoczenie 1 (dobre): komunikacja miejska. Nie ważne, czy to metro, czy autobus, czy tramwaj - wszystko jeździ w odstępach 1 lub 2 minut. Zaskoczeie 2 (dobre): miasto jest piękne. Zaskoczenie 3 (złe): nigdzie nie sprzedają langoszy. I jeszcze kilka innych. No i w końcu znaleźliśmy prosty, choć nie bezpośredni przelicznik forintoszy na złotosze: 300 forintosz = 1 eurosz = 4,coś złotosz.
W nocy na campingu nikt nas nie okradł, mogliśmy więc spokojnie zjeść śniadanie. Potem spakowaliśmy wszystko do auta, które zostawiliśmy na przechowanie właścicielowi campingu i ruszyliśmy na podbój Budapesztu. Autobus, metro i znaleźliśmy się w centrum. Postanowiliśmy zacząć od kawy, bo bez kawy to nie robota. Anita chciała zarobić na swoją kawę, jednak 15-minutowa gra na skrzypcach przyniosła zysk 60 forintosz = 1/5 eurosz = ok. 90 groszosz, co prawdopodobnije nie wystarczyłoby na saszetkę cukru dodawaną do kawy, musiała więc zapłacić z własnych/męża pieniędzy. Wybraliśmy kawiarnię na barce przycumowanej do nadbrzeża Dunaju i to był dobry wybór. Obsługa kosztująca jak zwykle +10% do rachunku sprawiła, że poczuliśmy się jak właściciele jachtu: "please sit down, sir", "menu, sir", "please, follow me, sir". Po prostu "sir, yes sir!". Kawa była bardzo dobra. Niezadowolona była tylko Anita, która zamiast wymarzonej półtoralitrowej kawy, w której 3/4 stanowi mleko dostała napój o wdzięcznie brzmiącej nazwie "espresso macchiato" (wybór Tomasza) - kieliszek wypełniony pół na pół kawą i spienionym mlekiem. Anita zapowiedziała poważną rozmowę na temat takiego zamawiania napojów, ale kawka chyba smakowała, bo do rozmowy nie doszło. Po opuszczeniu statku ("thank you, sir") udaliśmy się na wzgórze, na którym stoi pałac prezydenta. Jest to chyba najgorętsze miejsce w mieście - wielki, wyłożony kostką plac. Każdego wejścia do pałacu strzeże dwóch stojących w pełnym umundurowaniu i w pełnym słońcu madziarskich żołnierzy, dla których rozrywką jest zamiana miejscami co pół godziny (ten z lewej strony drzwi przechodzi na prawą, a ten z prawej na lewą - patrząc na tem proceder można by pomyśleć, że strzegą oni wejścia do budynku Ministerstwa Głupich Kroków). Ich drugą rozrywką jest wysłuchiwanie pytań, a właściwie pytania, wycieczek z całego świata "czy im nie jest gorąco?". Oczywiście, że jest, idioci! I szkoda, że ci żołnierze nie używają swoich podręcznych karabinów, żeby eliminować ze świata ludzi zadających tak durne pytania. A potem, dla pewności, powinni jeszcze kilkakrotnie dźgać takich podręcznym bagnetem na podręcznym karabinie, a głowy wbite na podręczne włócznie wystawiać na murach miasta z przyczepioną tabliczką z napisem "on już wie".
Po minięciu przepoconych żołnierzy poszliśmy zjeść obiad - za 1500 forintosz (przeliczcie sobie sami w ramach ćwiczenia) każdy mógł wybrać główny element + jeden dodatek z menu dnia (Tomasz - ryba, Anita - pörkölt z kury, Krzysztof - zupa gulaszowa). W dodatku obsługa mówiła po anglosasku, więc obeszło się bez dyplomatycznych incydentów. Po obiedzie przyszedł czas na kawę (tym razem obsługa kosztowała +12%, ale miejsce w pełni rekompensowało tę zniewagę). Wybudowane pod koniec 19 wieku (prawdopodobnie, bo podsłuchaliśmy to u węgierskiego przewodnika) kamienne krużganki, w pełni przewiewne bez użycia klimatyzacji, z widokiem na węgierski parlament. Kawą ukontentowani byliśmy wszyscy (z wyjątkiem kpt. Kapitana Bomby, który zamówił the cola). Po kawie przyszedł czas na wyzwanie dnia, czyli po raz kolejny zamawianie lodów po węgiersku. Zamawiał tylko Tomasz, więc zdobył komplet punktów. Tym razem fraza zamawiająca była równoważnikiem zdania, ale zawierała więcej sensownych słów niż dnia poprzedniego: "Egy gombóc joghurt egryi gyümölcs", co oznacza chyba "jedna gałka jogurt z owocami" (w każdym razie tak smakowało). Po obejściu całego prezydenckiego wzrórza zjechaliśmy na dół autobusem marki Ikarus (właściwie powinno się to wymawiać "ikarusz"), potem objechaliśmy jeszcze miasto tramwajami, zarówno klimatyzowanymi, jak i typu retro (mieliśmy 24-godzinny bilet). Potem przesiadka na metro i po dotarciu do ostatniej stacji o wdzięcznej nazwie "Örs vezér tere fele" autobus nr 44 na camping. Wyruszyliśmy i po drodze zrobiliśmy jeszcze zakupy w lokalnym Tesco (wym. Teszko). Nabyliśmy rzeczy na grilla: kurczak, boczek, sery oraz "csipös klobasz" (ciposz klobas) - brzmiało przyjemnie, więc wzięliśmy. Podczas kolacji okazało się, że "csipös" wcale nie jest miłym słowem, tylko oznacza "ostry". A "ostry" znaczy "ostry", tak ostry, że trzeba było łagodzić smak kiełbasy musztardą... W Teszko otrzymaliśmy sms z kojącą serce informacja, że paczka została już doręczona na teren Republiki Węgier. Czas więc ruszyć do Pilisszendkerest żeby przywrócić podróży planowy bieg.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Grzegorz Cz.
Grzegorz Cz. - 2015-08-02 08:54
I co dalej ??
 
masterofphysicalchemistry
masterofphysicalchemistry - 2015-08-02 10:59
Wkrotce uzupelniamy! Zdradzimy tylko ze zdobylismy juz nasz upragniony torzios rud!
 
 
masterofphysicalchemistry
Krzysiek Kucharczyk
zwiedził 20% świata (40 państw)
Zasoby: 287 wpisów287 18 komentarzy18 486 zdjęć486 15 plików multimedialnych15