Miejsce: zamek Bran. Misja: sfotografować tron Draculi. Syn kolegi to potrafi przywalić misją. No ale trudno, Młody się interesuje, więc misja: wykonać misję. Bomba i Bombowa kapitulują już przy kolejce do zamku, Tomasz zostaje sam na placu boju. Uzbrojon w 1,5l wody i aparat fotograficzny z nowymi bateriami staje w kolejce po bilet.
Kolejka zdaje się nie poruszać, jednak po godzinie udaje się kupić bilet (co zajmuje jakieś 20 sekund, więc nie wiadomo za czym kolejka ta stoi). Potem tylko krótkie podejście pod górę, po którym 1,5l wody przedostaje się z żołądka poprzez skórę na zawnątrz i już można wejść do zamku. Zwiedzanie okazuje się być nieco utrudnione, bo Tomasz obiera za kurs pierwsze drzwi, które okazują się być wyjściem zamiast wejściem. Zamek zbudowany w XIV w. Rządzi się zaś swoimi prawami - stropy mają wysokość 190cm, a ościeżnice drzwi jakieś 170cm (Tomasz = 185cm), w dodatku wciąż trzeba się mijać na wąskich schodach z ludźmi zwiedzającymi w kierunku tzw. właściwym. Wnętrza jak to w zamku, przeróżne. Pokój służby, przedpokój służby, salon zabaw, salon jadalny, salon mieszkalny itp. Niestety tronu brak. Aż tu wreszcie, pod koniec (a planowo na początku) - jest! Tron, albo coś, co wygląda jak tron. Dokonuje się dokumentacja fotograficzna, zdjęcie błyskawicznie zostaje przetransferowane wiadomością typu MMS pod odpowiedni numer w Polsce.
Po wyjściu z zamku spotykamy się ponownie i udajemy się w kierunku obiadu. Odjeżdżamy nieco od bardzo turystycznego centrum Branu (to takie Krupówki w stylu rumunesco). Jakieś 10m za zakrętem znajdujemy przytulną rodzinną knajpkę, w której zjadamy doskonałą zupę z wołowiny oraz ziemniaki zapiekane z kwaśną śmietaną i serem kaszkawał.