Dzisiejszy dzien poswiecamy na zwiedzanie. Po (niestety) kontynentalnym snaidaniu (=Ja i Kasia juz na wstepie umieramy z glodu) wjezdzamy na pobliskie wzgorze (1460m) kolejka gorska (10peso/os wjazd) . Widoki przepiekne, widac cale miasto rozcigajace sie na duzym plaskowyzu. Na szczycie ladnie zrobiony ogrodek z wodospadami i rozne takie. Rodzice i Kasia zwiedzaja gorke, ja notmiast wyruszylem na polowanie na ptaszka, ktory przykuł moją uwagę swoją egzotycznością. Spedzamy troche czasu tamze sie relaksujac i powoli schodzimy piechotka na dol. Po drodze mijamy popisane i pobazgrane :( stacje drogi krzyzowej. Przy jednej z nich siadamy i jemy zabrane jabłuszka, aż tu nagle przylatuje ptaszek. Na moje "wyglada jak koliber", reszta odpowiada "to koliber!" - czym predzej ruszam z aparatem do boju i wycieczke juz od teraz zaliczam do bardzo udanych :). Schodzimy na doł, podziwiamy pomnik lokalnego bohatera (tez popisany, no bo jakze) i idziemy w kierunku poczty (i jedzonka, bo ja i Kasia teraz juz naprawde umieramy). Jedzonko znajdujemy (pare kanapek 2peso/szt i kawa+herbata), poczte pomagaja nam znalezc lokalne panie. Oczywiscie zamknieta bo jest sjesta (14:00), idziemy zatem dalej do kosciola sw. Franciszka. Niestety Franciszek tez ma sjeste, wiec nie pozostaje nam nic innego jak zrobic to samo. W sklepie kupujemy polprodukty na dzisiejsze barbecue i idziemy do hostelu. Kasia myje glowe, a my odpoczywamy. Za dwie-trzy godizny idziemy zwiedzac dalej.
CD:
[niestety nie ma tu polskiej czcionki - przepraszam za bledy]
po malej konsumpcji, wyruszamy "na miasto" :) W planie mamy koscioly, centrum, wymiane waluty oraz lody i wys³anie kartek. Poczta juz czynna, trafiamy do specjalisty od sprzedazy znaczkow ktory kasuje nas po 6 peso(!) za kartke po czym ruszamy dalej. Kosciol sw. Franciszka robi wrazenie (jak pozostale zreszta) - sa naprawde dobrze zachowane i jak mowi Kasia - magiczne. Stamtad idziemy w kierunku ryneczku aby wymienic walute. Skomplikowana procedura (jak na nich) zajmuje nam pol godziny. W miedzyczasie robi sie wieczor, a duzo budynkow w centrum jest pieknie podswietlonych. Jemy lody gdzie tato wymusza na pani sprzedajacej wydanie nam kolejnego peso (zdobywamy w ten sposob peso na przejazdy po BA) - pani jest wyraznie niezadowolona, ale sukces nasz (moneta). Tak, tak, brak monet to tutejszy duzy problem i kazdy walczy by je zdobyc lub by ich nie tracic. A sa one koniecznie niezbedne w autobusach. Co kraj to obyczaj. Jednym ze smaków jest "krówka" ktora ma konsystencje toffi i jest tak geste, ze przypomnina wspomniane wczesniej cukierki. Po lodach okazuje sie, ze miasto wyglada oswietlone naprawde okazale. Poswiecamy pol godziny na zdjecia miasto by night. Idziemy dalej, zwiedzamy kolejny piekny kosciol - za ponuro wygladajaca, szara fasada, krylo sie ogromne wnetrze gotyckiego kosciola. Monumentalne mury o gigantycznych lukach przeprute byly barwnymi witrazami, a ascetyczna szarosc scian pieknie korespondowala z krysztalowymi, nisko zwisajacymi zyrandolami i kolorem swiatla mieniacego sie w witrazach. Przechodzimy jeszcze raz przez rynek (teraz juz naprawde piekny) i zmierzamy do domku, odwiedzajac kolejny kosciol (juz zamkniety). W domu ja zajmuje sie rozpalaniem grilla (dzis uzylem w tym celu rozpalki, wiec zajelo mi to godzine mniej niz wczoraj ;). Usmazylismy duzo pysznego mieska, jedno z nich okreslone przez nas robocza "podeszwa" wyszlo zaskakujaco dobrze (tym razem zakupilismy tez musztarde). W konsumpcji towarzyszyla nam butelka miejscowego (dobrego i taniego:), ale nie takiego jak myslicie) wina i w dobrych nastrojach poszlismy spac (niecale 5 peso/butelka).
koszt hostelu: 100 Ar/peso/4 os.