Rano (dosc pozno, gdyz odsypiamy poprzednie dni) wyruszamy na dworzec autobusowy z zamiarem dojechania do Lazy. Dworzec okazuje sie byc gdzie indziej niz podaje Lonely Planet i musimy jeszcze wziac marszrutke. W koncu docieramy na miejsce i kupujemy bilety do Quby (2,73M/os). Podroz jest duzo krotsza niz podaje przewodnik i trwa w sumie ok 3 godzin. Z Quby jedziemy do Qusar jednak na miejscu okazuje sie, ze autobus w naszym kierunku odjechal godzine temu (15.30) (kolejny raz przewodnik sie myli :( ). Taksowkarze chca na poczatku 40M, schodzimy do 25M, ale jednak stwierdzamy, ze to duzo za duzo, gdyz autobus kosztuje w poblize jedynie 1M. Wracamy do Quby, gdyz jest tam tani post-sowiecki hotel (nocleg dla gotowych na hardcore, czyli sowiecki standard - 10M/2os). Naturalnie - zostajemy!
Sama Quba nie jest super ciekawa, ogladamy 2 meczety i jakies cebuloksztaltne niewyjasnione konstrukcje z cegiel i idziemy na poszukiwania "najlepszego kebabu w Azerbejdzanie (Lonely Planet)". Kasia uwaza, ze jest taki jak bakijski, ja jednak zauwazam te subtelna roznice w smaku. Jest dobry i tani (2 kebaby+2 pierozki z ziemniakiem i sosem + 2 herbaty = 3M). Po raz kolejny Kasia jest jedyna kobieta w knajpie i w zasadzie to my tu jestesmy atrakcja, a nie oni.
W miejscowym sklepie tradycyjnie probuja nas orznac, jednak znajomosc rosyjskiego, matematyki i obslugi wagi elektroniczej ("zwaz se pan sam") ratuje nas przed wydaniem dodatkowej (grubo przesadzonej) sumy za pare warzywek. Za to pani w sklepie obok jest wyjatkowo symaptyczna i uczciwa. Zwiedzilismy tez lokalna cukiernie z pachlawa (slodkie ciasto miodowe 1M/szt) i bukma (mniej slodkie, w ciescie przypominajacym drobny makaron).
Wieczorem pijemy herbate z fikusnych szlaneczek, ktore bardzo podobaja sie Kasi. W knajpie jak zwykle jestesmy atrakcja i wszyscy co chwile na nas zerkaja, w przerwie gry w domino (herbata 1AZN).