Na sniadanie zjadamy zakupiony wczoraj od ulicznego sprzedawcy, jakich jest tu wielu, arbuz. Pedzimy na przystanek, gdyz troche przyspalismy. Po chwili siedzimy w marszrutce do Lahic (1.5AZN/os). Marszrutka napelnia sie do granic mozliwosci i wtedy dosiada sie jeszcze 6 kolejnych osob :). Droga jest prawdopodobnie malownicza (tak mowi przewodnik), ale nie widzimy za wiele scisnieci jak sardynki w marszrutce. Dojezdzamy na miejsce i od razu energiczny lokals oferuje nam nocleg w swoim domu. Rozwazalismy tez spanie w namiocie, ale na szczescie przyjelismy jego propozycje (12,5AZN/os z zarciem).
Idziemy na krotka wycieczke po miescie. Informacja turystyczna jak wszystko tutaj ma nietypowy klimat. Prowadzi ja pasjonat, ktory jest jednoczesnie nauczycielem w tutejszej szkole. Miasteczko tworza waskie uliczki i domki z nieociosanych kamieni. Mozna tu zobaczyc tradycyjne wasztaty rzemieslnicze i porozmawiac z ich sympatyczymi wlascicielami. Jest tu kilka meczetow, ktore wieczorem wygladaja jak plonace lampiony. Spiewy muezzinow rozpoczynaja sie po kolei z kazdego minaretu.
W domu zjadamy pyszny obiad (jajecznica z pomidorami) i wyruszamy na wycieczke do wodospadu. Jako przewodnika dostajemy syna naszego gospodarza (ma moze 12lat). Idziemy do polowy wyschnietym korytem rzeki. Przy wodospadzie spotykamy wesola ekipe mlodych i wyksztalconych bakijczykow, ktorzy zapraszaja nas na ziemniaki i wodke. Spedzamy kilka chwil razem, polecaja nam zwiedzenie starych kosciolow Udinow w okolicach Qax i wracamy do domu.
Nasza rodzina okazuje sie byc wesola i niezwykle bezposrednia. Po wspolnym posilku i kilku kieliszkach wodki, wiemy juz, ze podjelismy dobra decyzje zostajac u nich. Wieczorem ma miejsce niezwykla scena. Gospodarz wnosi do domu "europejska" toalete i umywalke. Z wlasciwa sobie nadruchliwoscia i entuzjazmem odpakowuje karton, czemu asystuje cala rodzina. Na widok tego obcego wynalazku wszyscy wybuchaja smiechem, a gospodarz z duma pokazuje Krzysiowi nowobudowana dla turystow lazienke. Bezcenne :)
Wspolny posilek wieczorem ma swojski i radosny klimat. Przy okazji Kasia pobiera lekcje tutejszego tanca. Ogladamy zdjecia i dogadujemy sie troche na migi. Dowiadujemy sie tez, ze ojciec i brat zony gospodarza zgineli w wojnie z Armenia o Karabach. Jest grubo po 22, gdy w pewnym momencie od stolu odchodzi nasz gospodarz, a po chwili z podworka dobiega lomot. Okazuje sie, ze naszla go wlasnie sponatniczna ochota i wena na prace budowlane. Przez najblizszy kwadrans Krzys pomaga mu przy cieciu desek, a cala praca konczy sie tak samo niespodziewanie jak sie rozpoczela. W bardzo dobrych nastrojach kladziemy sie spac na przykrotkich lozeczkach.