O poranku budzi nas szczekanie oddalajacego sie psa, wychylamy glowy z namiotu, widzimy wpatrzone w nas z niedowierzaniem trzy krowy. Chwile pozniej przechodzi pasterz, ktory wspanialomyslnie dzieli sie z nami orzechami. Zakladamy plecaki i udaje nam sie przejsc ok 2km, mijamy po drodze zrodelka upamietniajace zmarlych. Zatrzymuje sie ciezarowka do przewozu bydla. Okazuje sie, ze kierowca jest Azerem i wozi krowy do Azerbejdzanu. Milo sobie gaworzymy. Podwozi nas za darmo do Barisacho. Zostawiamy mu polska flage i troche orzechow. Spontanicznie postanawiamy zmienic cel podrozy. Chcielismy isc przez przelecz Roshka do Kazbegi, ale decydujemy sie jechac dalej w kierunku Szatili i pieszo zwiedzic okoliczne wioski. Oczywiscie juz po chwili zatrzymuje sie grupa 3 aut terenowych z "nowymi gruzinami" (jada do szatili zjesc szaszlyk) i jednym pracujacym w Tbilisi Polakiem. Gdy tylko dowiaduja sie, ze jestesmy Polakami zabieraja nas ze soba. Dojezdzajac do przeleczy Datvis-Jvari (2876m) zaczyna padac deszcz. Gruzini z niedowierzaniem patrza jak wypakowujemy rzeczy i upieramy sie nie jechac z nimi dalej. Planujemy zejsc ok 300m w dol, wzduz drogi do Szatili, nastepnie wspiac sie na kolejna przelecz i przejsc do sasiedniej doliny, ktora konczy sie niedaleko Szatili. Na przeleczy zjadamy "obiad" i rozpoczynamy wedrowke, chwilowo jeszcze po drodze, ale wkrotce skrecamy na pasterska sciezke, ktora pnie sie na kolejna przelecz (o wys. blisko 3000m). Zmeczeni, gdyz dzwigamy na plecach 17 i 20kg, rozbijamy oboz tuz za przelecza. Nie widac juz drogi i jestesmy tu sami, a widoki na odlegle szczyty Czeczenii sa niesamowite. Po meczacym podejsciu i "slabym" obiedzie jestesmy wyglodzeni. Krzys odpala nasza kuchenke i serwuje zaskakujaco dobra kolacje. Czuc tu zdecydowanie zimne, gorskie powietrze. Do snu Kasia zaklada wszystko co ma, a Krzys kozaczy i udajac Beara Gryllsa chce spac w samych gatkach. Rzeczywistosc szybko weryfikuje jego mozliwosci surwiwalowe :) W nocy jest naprawde zimno.