Poranny widok przebija to, co widzielismy wieczorem. Pogoda jest piekna i nawet nie wieje zbyt mocno. Nasz dzisiejszy plan to dotrzec do wioski Chachabo, gdzie mamy zamiar kupic jedzenie, a po drodze uzupelnic zapasy wody. Szybko schodzimy z przeleczy na dno doliny i idziemy korytem rzeki, przekraczajac ja srednio co pol godziny. Z duzymi plecakami nie jest to takie proste, ale dajemy rade! Dolina jest cala porosnieta rododendronami, ale niestety kwitna one na wiosne :( W polowie dnia, jestesmy juz mocno zmeczeni i glodni i nie mozemy sie doczekac wioski. Mniej wiecej po ok 16 zza zakretu wylaniaja sie ruiny dawnych wiez obronnych, ale nigdzie nie widac wioski, a miala byc wlasnie tu. Okazuje sie, ze "wioska" to dwa murowane szalasy, w ktorych mieszka lacznie minimalna liczba pasterzy, aby mozna bylo uzyc liczby mnogiej - czyli dwoch (z czego jeden jest nieobecny). Nasze bogate plany zakupu jedzenia wlasnie odplywaja w sina dal, ale zamiast tego oblega nas spore stado malutkich puszystych owczarkow kaukaskich. Czestujemy pasterza orzechami (nie mowi po rosyjsku) i w zamian dostajemy chleb (jest on dla nas na wage zlota). Dwa psy (jeden duzy i jeden szczeniak) odprowadzaja nas dalej do kolejnego gospodarstwa ok 1,5km w dol rzeki, gdzie udaje nam sie kupic jeszcze troche chleba i ser (10GEL), a takze oryginalne chewsureckie skarpetki (25GEL). Plecaki doslownie wbijaja nas w ziemie, ale musimy isc dalej. Chcemy dotrzec do Ardoti, gdzie dociera juz droga (poprzednie wioski sa osiagalne tylko pieszo lub konno). Od tego miejsca na rzece sa juz "mosty" i idzie nas nieco szybciej. Okolo 18 wreszcie docieramy do Ardoti, ktore okazuje sie byc zbudowane wysoko nad dnem doliny. Zdesperowani, ostatnimi silami wdrapujemy sie na gore (rowniez jest tu sporo uroczych wiezyczek) i okazuje sie, ze wioska to 1 (slownie: jeden) dom, oraz dwa dobre 400m wyzej i na dodatek nikogo nie ma. Zreygnowani schodzimy na dol i rozbijamy sie przy wjedzie do "wioski", w okolicy cmentarza i spychacza. Szybko zapada zmrok, a my nawet nie mamy kropli benzyny do zagrzania jedzenia. Kasia wpada na pomysl zeby rozpalic ognisko i po godzinie dwa kubki cieplych zupek radosnie rozgrzewaja nas od srodka. Do Szatili jeszcze 18km. Gdyby nie chleb i ser, byloby ciezko :)