Rano wstajemy calkiem wypoczeci, chociaz czuc nadal zmeczenie po 4 dniach w namiocie. Pani jednak szybko wzmacnia nas cudownym sniadaniem i idziemy zwiedzac Szatili. Wiezyczki robia na nas bardzo duze wrazenie, gdyz sa bardzo dobrze zachowane, do wiekszosci mozna wejsc. Podobno w plananach jest hotel, ale prace sa jeszcze daleko w lesie. Nagle podbiega do nas jakis gruzin, ktory mowi, ze do wioski przyszlo 3 Estonczykow i beda wynajmowac transport do Tbilisi i mozemy zabrac sie z nimi (200GEL/auto). Dla nas to super okazja, wiec szybko pakujemy rzeczy i w 6 osob (razem z kierowca) wciskamy sie do terenowki. Jest ciasno, ale za to duzo taniej, wiec wszyscy sa zadowoleni. Gospodarzom zostawiamy polska flage (a jakze!) i wyruszamy. Droga z Szatili jest bardzo malownicza, jest tu nawet wodospad ktory spada prosto na droge! Kierowca co jakis czas zatrzymuje sie na zdjecia i ogolnie jest sympatycznie. Atmosfere rozluznia dodatkowo wizyta w pierwszym sklepie (60km dalej w Barisacho), w ktorym my kupujemy cole, a Estonczycy duza butle piwa. Dalsza droga jest juz wyjatkowo mila, chociaz trzesie niemilosiernie i chce sie rzygac od ilosci zakretow. Udaje nam sie dotrzec do celu i poniewaz jest juz pozno, decydujemy sie zostac tu na noc. Wybieramy pierwsza opcje z przewodnika, ktora okazuje sie wyjatkowo tania (13GEL/os) i nawet jest cieply prysznic i europejska toaleta (chociaz pokoj mamy przechodni)! Wieczorem udajemy sie na porzadne jedzenie (chaczapuri) i kupujemy kartki pocztowe.
W naszym homestayu (czyli gruzinskim mieszkaniu) jest sympatycznie, prowadza je babcia, mama i corka (mowi po angielsku nawet!) oraz pies i papuga. Spotykamy 3 Polki, z czego jedna okazuje sie byc Kasi znajoma i spedzamy mily wieczor wymieniajac doswiadczenia z odwiedzonych miejsc.