Dzis w planach miala byc wycieczka z Gruzinami (Annie i Giorgijem), ale gdy ok 11 dalej nie daje sie ich dobudzic, decydujemy sie wziac sprawy w swoje rece i pojechac do wawozu Truso, odleglego o ok 20km. Bartek i Ewa przylaczaja sie do nas. Na placu obskakuje nas chmara taksowkarzy i chce nas tam zawiezc za "skromne" 70GEL, oczywiscie nie dajemy sie i idziemy do marszrutki. Gosc jest mily i chce nas wziac za 15GEL (za wszystkich), ale taksowkarz szybko wtraca sie i nagle "nie ma juz miejsc". Ku zmartwieniu taksiarzy idziemy na piechote i bedziemy lapac cos po drodze. Udaje sie i jedziemy za 20GEL (oczywiscie po drodze konczy sie paliwo).
Wyruszamy, wawoz jest bardzo malowniczy, a trasa niezbyt trudna. Otaczaja nas skaly w kolorze zielonym i fioletowym. W polowie doliny docieramy na wielka polane, na ktorej mineralne zrodla wytworzyly kolorowe poklady bialych, pomaranczowych, zielonych i czerwonych osadow. W planach mamy tez dostac sie na druga strone rzeki do jeziorka, ktorym w naturalny sposob wyplywa CO2. Bartek i Krzys od razu chca forsowac rzeke (ktora wcale nie jest taka spokojna), ale upor dziewczyn niweczy ten plan i idziemy dalej do wioski gdzie jest most. Domy sa opuszczone, a dolina jest na granicy z Osetia Pld. Juz mamy zamiar przekroczyc most gdy dobiega do nas gruzinski zolnierz i niestety zabrania nam isc dalej. Coz, zawracamy i w drodze powrotnej jeszcze raz zastanawiamy sie nad forsowaniem rzeki, ale deszcz szybko nas zniecheca i ogladamy jeziorko CO2 z drugiego brzegu rzeki.
Po powrocie do Kazbegi idziemy do knajpki, gdzie pani wszystko przygotowywala na biezaco i jemy duza kolacje. Wieczor oczywiscie konczy sie mala imprezka, gdyz w 5 litrowym baniaku zostalo jeszcze sporo wina :)