Znowu leje (z przerwami) - z tego powodu rezygnujemy z wyjazdu do Swanetii (prognozy nie sa pomyslne). Idziemy jeszcze rano do portu, z zamierem przejechania sie ogromnym kolem z krzeselkami, ale oczywiscie jest zamkniete. Wzdluz nabrzeza siedza dziesiatki mezczyzn lowiacych ryby przy pomocy roznych wynalazkow, a jeden kozak nawet plywa na wielkim styropianie (chyba z zamiarem zlapania rekina :p). Kasi bardzo podoba sie wodolot, ale niestety nie plywaja do Poti, wiec nasycamy sie samym widokiem.
Zamiast tego kierujemy sie do Poti (marszrutka 6GEL/os). Droga praktycznie caly czas biegnie nad samym morzem. Byla tu dawniej kolonia grecka o nazwie Phasis (V-VIw p.n.e), ale zadnych sladow po tym nie ma. Poti jest brzydkie. Krzysio stwierdza (patrzac na bloki i caloksztalt), ze u nas nawet komunizm byl lepszy... Miasto nie ma nic z nadmorskiego klimatu Batumi. Udaje nam sie jednak znalezc mily hotelik/dom (20GEL/os).
Wieczorem spacerujemy po miescie liczac, ze jutro bedzie ladna pogoda i bedzie mozna odwiedzic Park z duza iloscia ptakow - bo jak bedzie padac to nie mamy tu za bardzo co robic...