W nocy jest straszna nawalnica i boimy sie, ze zdmuchnie nasz hotel. Rano nie ma po niej sladu.
Wybieramy sie nad jezioro Paliastomi. Nic ciekawego, gdyz nie widzimy zadnych migrujacych ptakow, o ktorych wspominal przewodnik. Bardziej barwna jest wycieczka na bazar, gdzie pani probuje nam opchnac czacze i napoic koniakiem. Kupujemy plyty z gruzinska muzyka. Typowe wydawnictwo, 5 plyt spiraconych na jednym krazku w mp3. Inna przekupka chce nam za wszelke cene podarowac malego kotka.
Po poludniu idziemy nad morze i przechadzamy sie "bulwarem". Jest zupelnie pusto.
W hotelu spotykamy dwoch gosci. Niepozorna rozmowa zamienia sie w zaproszenie na kolacje. Panowie sa oczywiscie z Azerbejdzanu, a przyjechali odebrac kontener z maszynami budowlanymi z USA. Nie idziemy pieszo, przyjezdza po nas taksowka. Panowie wybrali ja kierujac sie tym samym kluczem co my, czyli jest to najbardziej zdezelowany pojazd. Wolno toczymy sie do restauracji, a na zakrecie nagle otwieraja sie drzwi. Zajezdzamy do knajpy, na ktora wczesniej nie bylo nas stac. Biesiada jest zaiste krolewska, a wsrod nas jest tez ich staly taksowkarz (Gruzin). Na stole pojawia sie caly przeglad gruzinskiego menu: ser, salatka, kababi, szaszlyki, chinkali i nieznane nam wczesniej chaczapuri. Nie moze sie obejsc bez wodki ("Mioducha").
Wbrew naszym wczesniejszym obawom, wcale nie jest dretwo, a Gruzin ubarwia spotkanie rozmowa o tutejszym zyciu i wznosi dlugie toasty. Jeden z nich jest za nasze kraje, gdyz: "Gruzja, Azerbejdzan i Polska to kraje kaukaskie, bo mieszkaja w nich goscinni ludzie". Azerowie chca koniecznie przyjechac na nasze wesele. Cala sprawe traktuja badzo powaznie. Gruzin dodaje, ze przywiezie ich swoja taksowka, bo w jego samochodzie jest wszystko, tylko brakuje akumulatora. Krzysiu dzielnie wytrzymuje toasty (do konca pierwszej butelki). Gdy na stole pojawia sie druga, ze strachem spoglada na nia i pasuje.
Nasi Azerowie chwala naszego bylego prezydenta (Kaczynskiego). Jest to czesciej spotykane niz u Gruzinow.