Niedziela - powrót do Miskolca. Po bardzo szybkim śniadaniu (bez kawy) ruszamy w dalszą podróż. Uzbrojeni w torziós rúd, kierujemy się pełni nadziei do miejsca, w którym zakończymy Tour de Magyaroságq. W Miskolcu Istvan mechaniki dokona konwersji uszkodzonego torziós rúd na nowy i w końcu wyruszymy w Fogarasze.
Po drodze spotkała nas najmilsza jak dotąd niespodzianka podczas pobytu na Węgrzech - najprawdziwszy langos (wym. Langosz (więcej podpowiedzi na temat wymowy nie będzie, po prostu zamieniajcie w wymowie s na sz i na odwrót)). Langosze (jak widać na zdjęciu) były wspaniałe. Niestety zamawianie ich polegało na powiedzeniu tylko "egy langos" i pokazaniu palcem na wybrane składniki. Być może z odczytaniem nazw składników z wywieszonego obok menu (patrz zdjęcie) nie byłoby problemów, nie mieliśmy jednak pojęcia co te słowa przybyłe z kosmosu oznaczają...
Po zjedzeniu langoszy wykonaliśmy krótki spacer, podczas którego zwiększyła się liczebność naszej załogi. Dołączył do nas najprawdziwszy magyar-csipös-doniczkösz-chilli-paprika. Nazwaliśmy go George. Csipös George. (W załączeniu zdjęcie Csipös George'a i Salvadora Dalí). Podział zadań przy opiece nad Georgem ustaliliśmy od razu: Anita wyplata koszyczek, gdyż George źle znosi podróż bez torziós rúd, jego cieniutka nóżka bardzo się wygina podczas przejeżdżania po nierównościach (chwilowo został na całej wysokości ciasno owinięty mapą Budapesztu, która usztywnia konstrukcję); Tomasz podlewa codziennie, a Krzysztof nie dotyka, żeby nie zepsuć. Teraz jedziemy do Miskolca Tapolcy pomoczyć dupska w wodzie.